Wessanie w chmurę w Beskidzie Wyspowym - opowiadanie

Kto i gdzie poleciał? Wrażenia z lotu.
Oraz Wasze zdjęcia i filmy.

Moderatorzy: jasiu, szymon.strus

Awatar użytkownika
jerzu
Pilot - Gawędziarz
Posty: 120
Rejestracja: 14 sty 2011, 18:19
Glajt: GIN Boomerang X
Uprząż: Advance Impress 2
Team: UFO Team
Lokalizacja: Niepołomice

Wessanie w chmurę w Beskidzie Wyspowym - opowiadanie

Post autor: jerzu » 30 lis 2012, 17:22

Hej,

dokończyłem w końcu pisać to opowiadanie. Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać (sorki Siwy). Podziękowania dla kolegi, który pożyczył mi karabinki (wybacz, ale nie pamiętam Twojego imienia), dla Ogura i Dorki za zwózkę i cierpliwość i dla Kalamatosa za wspólną wykrętkę z Podobina.

"
01. maja 2012 r. - dzień był piękny. Na niebie tylko cumulusy i bardzo słaby wiatr. Pojechaliśmy na Podobin. Miałem startować z Kalamatosem. Gdy zamierzałem wpiąć glajta do uprzęży, ku mojemu przerażeniu okazało się, że nie mam karabinków. Kilka dni wcześniej latałem tandemem z Kasią i zostały w uprzęży tandemowej. „Kurcze ! Taki dzień!” – pomyślałem. Można lecieć bez tylu różnych elementów ekwipunku, ale nie bez karabinków. Na starcie było sporo osób, więc zacząłem się pytać czy ktoś nie ma zapasowych. „Mam takie awaryjne, do schodzenia z drzewa. – odezwał się jeden pilotów – ale powinny być dobre do latania”. Ucieszyłem się niezmiernie i nie zastanawiając się ani chwili zacząłem szybko wpinać skrzydło. Po chwili byliśmy z Marcinem w powietrzu, kręcąc słaby komin na przedpolu. Ze szczytu Spyrkowej startowały kolejne glajty. Zrobiliśmy z Marcinem podstawę i polecieliśmy w stronę Ćwilina. Niedługo potem Marcin dokręcił kolejny komin, a ja po wielu próbach odnalezienia mocnego centra w końcu spadłem nisko nad Ćwilin i zacząłem się wykręcać ponownie z komina w okolicach Czarnego Działu. Szybko zrobiłem podstawę – 3000 m – i poleciałem na południowy - zachód. Ponownie zrobiłem podstawę i odebrałem telefon od Doro. Powiedziała mi, że padli pod Spyrkową, zamierzają jechać na Skrzętlę i zapytała się co ja robie. Powiedziałem, że właśnie dokręciłem podstawę, lecę na południe i jak dokręcę chmurę nad Gorcami to zadzwonię czy lecę gdzieś dalej, czy wracam w stronę Podobina.

Po nieudanym wklejeniu w zacienione Gorce, wycofałem się do słońca na
południowe zbocza Jasienia. Po kilku chwilach macania porwanego, dwójkowego komina, wycentrowałem około 5 metrowe noszenie. Po chwili jechałem już w porywach do 6 m/s do góry. Jechałem i jechałem bo podstawa była na 3000 m, a ja złapałem komin już bardzo nisko. Gdy byłem już 200, 300 m do podstawy, obserwowałem dokładnie chmurę i jej krawędź. Widziałem, że jest sporawa i że jest potężnie rozbudowana w kierunku wschodnim. Zawsze bałem się takich chmur, jednak z biegiem lat coraz bardziej oswajałem się z nimi i nabierałem pewności siebie. Poza tym czułem się bezpieczny będąc w pobliżu jej krawędzi. W okolicy nie widziałem typowych chmur Cb, no może gdzieś daleko coś tam było, ale to daleko - co najmniej 70 km. To co było nade mną wyglądało po prostu na wielkiego cumulusa (z zadatkami na congestusa w kierunku wschodnim), który zapraszał mnie pod swoją podstawę. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że jest wyjątkowo gościnny i zaprosi mnie do środka.

Byłem bardzo blisko zachodniej krawędzi chmury. Myślę, że około 50, 70 metrów. W związku z tym, odlecenie spod podstawy wydawało mi się formalnością. Gdy zbliżałem się do 3000 metrów, pomyślałem o FL95 - żeby nie przegiąć z wysokością. Nie chciałem łamać przepisów i chciałem mieć zaliczony lot. "Jeszcze jedno kółko - pomyślałem". Krążenie w tym kominie sprawiało mi taką frajdę, że aż nie chciało się przerywać. Druga sprawa to łakomstwo - więcej, więcej wysokości. Chciałem wyjść idealnie na styk – obiecałem sobie w zimie, że będę to ćwiczył w tym sezonie. Gdy nerwowo odprostowałem na zachód, vario pokazało 8 m/s brutto do góry. Ku mojemu zdziwieniu momentalnie znalazłem się w chmurze. Byłem pewny, że mam jeszcze trochę do podstawy, jednak mocno pomyliłem się w ocenie odległości do chmury. Nie specjalnie przejąłem się tym faktem. Taki błąd zrobiłem już nie raz. Rzuciłem okiem na kompas w GPSie. Lecę na W. Krawędź chmury musi być dosłownie rzut kamieniem przede mną. Vario grało niemiłosiernie.

Leciałem z zerową widocznością, wpatrując się w kompas i w chmurę przede mną, próbując dostrzec jej jaśniejącą krawędź. Nagle włos zjeżył ;) mi się na głowie - kompas zaczął się przekręcać. Skorygowałem, mimo iż nie czułem instynktem i błędnikiem ani zboczenia z kursu, ani też samej korekty. Siły na sterówkach były bardzo dziwne. Dobrze znałem zjawisko, gdy glajt przekręca się z całym powietrzem, w okolicach bardzo silnego komina. Trochę pocieszyłem się tym faktem, jednak wiedziałem, że jest to oszukiwanie samego siebie. Wiedziałem, że kompas w GPS może zgłupieć w dużej chmurze. Przed tym sezonem miałem kupić kompas - kulkę. Nawet Plastek podesłał mi fajnego linka. Jednak nie kupiłem.
Nie chcę schodzić spiralą, z kilku powodów. Pierwszym były aluminiowe pożyczone karabinki. Jakoś nie mam ochoty w tym momencie testować ich wytrzymałości. Drugim powodem było to, iż nie lubię schodzić spiralą - strasznie mnie miażdży. Wiem, że trzeba ćwiczyć, żeby dobrze czuć się w spirali. Kiedyś na Octanie robiłem z łatwością spiralę dochodzące nawet do 18 m/s. Dziś miażdży mnie każda spirala. To chyba też kwestia długości lin w glajcie. Poza tym, decyzję o ucieczce spiralą, trzeba podjąć błyskawicznie, żeby się nie męczyć, a ja poza powodami wyżej wymienionymi mam jeszcze nadzieje na dotarcie do krawędzi chmury.

Kompas kręci się niemiłosiernie N, E, S, W (nie pamiętam niestety kierunku kręcenia, przypuszczam, że było zgodne z ruchem wirowym wznoszącego się powietrza). Przez chwilę koncentruję się nad tym aby utrzymać stały kurs. Nie jestem w stanie. W tym momencie zdenerwowałem się trochę. Kontroluję pływającego nad głową glajta, wpatrując się w kompas - N, E, S, W. Vario wciąż gra ściszonym głosem. Raz na czas widzę, że chmura jaśnieje. Oczami wyobraźni widzę już wylot z chmury. Jednak nie jestem wstanie z niej wylecieć. Zaczynam się zastanawiać czy nie widzę tego boku chmury, tylko dlatego, że chcę go zobaczyć. Gdy przekraczam 4000 m przypomina mi się latanie w Greifenburgu. Pamiętam, że tam po raz pierwszy byłem na takiej wysokości. Jednak okoliczności były zgoła inne.
Raz na czas jestem w stanie lecieć prosto. Jednak wiem, że już w tym momencie nie ma to żadnego znaczenia dla mnie. Uświadamiam sobie jak potężnie rozbudowana była ta chmura w kierunku wschodnim. Zastanawiam się ile może mieć w pionie. Jak cholernie mały muszę być w porównaniu do niej. Martwi mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie czy chmura nie wystrzeli do góry, rozlewając się w wielkiego Cbka, a mnie porwie noszenie o sile 15 m/s. Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Glajt rusza się na boki ale nie składa się – nie ma bardzo gwałtownych uskoków powietrza. Raz na czas zachowuje się jakby chciał wpaść w spiralę. Kontroluje go bez problemu. Wciągam do płuc coraz zimniejsze powietrze i wciąż się wznoszę.

Potężna dawka adrenaliny, która krąży w moim organizmie powoduje, że nie czuje zimna na ciele. Widzę, że pokrywam się szronem, a skrzydło i linki lodem. Coraz ciężej z powodu oblodzenia pracują sterówki. Czuję się strasznie samotny w tej wielkiej, pieprzonej chmurze. Klnę na siebie, ze tak się dałem wciągnąć. Latam już przecież tyle lat. Myślę o tym, że Doro i Ogur czekają na info ode mnie. Miałem zadzwonić do nich jak tylko zrobię wysokość i powiedzieć im co planuję. "Teraz do nich na pewno nie zadzwonię" - pomyślałem. Ciężko mi ogarnąć tą całą sytuację – przeraża mnie moja bezsilność. W zasadzie nie mogę nic zrobić: nie opłaca się krzyczeć, nie opłaca się rzucać paczki, nie można też wysiąść. Nic nie można tylko kontrolować skrzydło i patrzeć się w mrok. I mieć nadzieję…
Gdy zbliżałem się do 4500 byłem już dziwnie zobojętniały i równocześnie dziwnie podniecony. Wznosiłem się pogrążony w myślach. Nie chciałem patrzeć na coraz gorzej wyglądające skrzydło i linki. Na przyrządy też patrzyłem niechętnie. Wiedziałem, że cyfra na GPSie za chwilę przeskoczy na 5000 m. Wiedziałem, że na pięciu tysiącach dojdzie nowe zmartwienie - oddychanie. Nagle, na wysokości ponad 4600 m widzę jasny brzeg chmury. Glajtem zaczyna mocniej rzucać i noszenie kończy się. Oślepiający brzeg chmury jest niewyobrażalnie piękny. Jest jak wyjście z piekła, prosto do raju. Bez stanu przejściowego. Wiem, że będę żył.

Kurtyny chmury rozchylają się przede mną. Widok kryjący się za nimi jest nie do opisania. Jestem otoczony przez potężne chmury, których zbocza ciągną się ponad 1500 m w dół. Tam na dole, pod moimi nogami prawie zupełnie się łączą. Jednak wyraźnie widzę szczelinę między nimi. Jest przysłonięta kłakami ale jestem w stanie zobaczyć szachownice pól, która jest cholernie drobna i to uświadamia mi jak cholernie wysoko jestem. Przez chwilę w ogóle nie wiem co robić – jestem ciągle w szoku. Jednak teraz jest to tylko pozytywny szok. Nigdy nie widziałem piękniejszego widoku. Mimo iż prędkości na GPS wahają się między 60 a 70 km/h powietrze jest zupełnie spokojne – nawet letnie przegrzane powietrze w porównaniu do niego rusza się dużo mocniej. Zbocze chmury, z której wyleciałem jest monumentalne. Skręcam i lecę przy nim. Nagle czuje delikatne przeciążenie gdy wlatuje w noszenie. Przez ułamek sekundy dźwięk varia wywołuje u mnie panikę, jednak wiem że jest to po prostu noszenie przy zboczu chmury – bardziej laminarne niż jakikolwiek ziemski żagiel. Przez jakiś czas lecę w tym 1,5 metrowym noszeniu zachwycony niezwykłością chwili, jednak nie mam zamiaru robić wysokości i oddalam się od chmury. Im jestem dalej tym szerszy rozpościera się naokoło mnie widok. Świat wygląda jak bezkresne słone jezioro, z którego w kilku miejscach wyrastają góry congestusów. Gdzieś tam daleko na zachód rozlany Cbek. Widoczność zwala z nóg. „Aparat !” – pomyślałem. Jednak zostawiłem go w plecaku uprzęży. „Jak mogłem to zrobić!?. Ech…” Jednak mam przecież telefon komórkowy. Wyciągam go zmarzniętymi rękami i z trudem robie kilka zdjęć (jestem już wtedy kilkaset m niżej niż max wysokość. Lepszy wróbel w garści… Patrząc na telefon stwierdzam również, że nie ma w nim zasięgu. Nie specjalnie mnie to zdziwiło. Bawiąc się w podniebnego fotografa stwierdzam, że lecę na północ, więc szybko skręcam na wschód aby nie pchać się w Balice. Nad Limanową mam 2000 m n.p.m. Myślę sobie jak cholernie ciepło jest na tej wysokości. Wyjmuję telefon by spróbować zadzwonić do Doro i Ogura. Są na mnie cholernie źli i nie wiem czy w ogóle mi wierzą, że zdarzył mi się swego rodzaju lotniczy wypadek. Mówię, że będę lądował w okolicy Skrzętli. Sprawdzam jeszcze smsa: Piszę Kasia: „Latasz sobie Misiu ? ;)

Kieruję się nad pasmo Łososińskie. Patrząc na glajta widzę długie kawałki lodu odpadające z linek. Uderzam pięściami w taśmy i z całego olinowania odpada lód, który błyszczy w słońcu, spadając. Kolejny piękny widok. Nad rejonem Skrzętli straszna blacha i mimo, że znajduje duszenie, które przez moment osiąga prawie 6 m/s, decyduje się na odlot od pasma w dolinę. Ląduję koło firmy Jarecki, gdzie zostaje ugoszczony piwem przez gospodarza. Opowiadam mu w emocjach co mnie spotkało. On również ma szeroko otwarte oczy ze zdumienia, słuchając mnie – choć raczej ryzyka samej sytuacji nie pojął. Po chwili podjeżdżają Ogur z Dorotą. Są źli bo słabo polatali i długo na mnie czekali. Jedziemy razem na Skrzętlę. Gdy wychodzę na start, podchodzi do mnie kolega, który był na Spyrkowej – właściciel karabinków i pyta: „ I co? Przydały się? „
"

track:
http://www.xcportal.pl/flight/2012-05-0 ... hal-wimmer

zdjęcia z komórki:
https://picasaweb.google.com/1161963189 ... 7SK3J2rtwE

Pozdrawiam wszystkich ciepło. Latajta bezpiecznie ;)
jerzu

Florek
Glajciarz
Posty: 245
Rejestracja: 05 maja 2011, 13:05
Glajt: Nova Mentor 2
Uprząż: Advance Impress 2+
Telefon: 66osiem34jeden715
Lokalizacja: Skawica

Re: Wessanie w chmurę w Beskidzie Wyspowym - opowiadanie

Post autor: Florek » 30 lis 2012, 20:22

Coś pięknego. W sumie czekałem na te historie od czasu kiedy mówiłeś że napiszesz kiedyś o tym.
Bylo to chyba podczas wychodzenia na Ciecień (chyba w czerwcu). Ale widze ze obietnicy dotrzymałeś :).
Szkoda że na tych zdjęciach nie widać jak duża to wysokość ( jak daleko bylo do ziemi).

Polo
Gawędziarz
Posty: 82
Rejestracja: 08 mar 2011, 06:27
Glajt: brak
Uprząż: brak
Telefon: 501659968
Lokalizacja: Kraków

Re: Wessanie w chmurę w Beskidzie Wyspowym - opowiadanie

Post autor: Polo » 30 lis 2012, 23:15

pamiętam ten epizod z karabinkami :)
ja wystartowałem zaraz za wami i zrobiłem tylko zlota ,
tak to jest jak się jest świeżakiem...

brachup
Pilot - Gawędziarz
Posty: 109
Rejestracja: 05 sie 2011, 21:14
Glajt: Windtech Zephyr
Uprząż: Sky Paragliders
Lokalizacja: Tarnów

Re: Wessanie w chmurę w Beskidzie Wyspowym - opowiadanie

Post autor: brachup » 01 gru 2012, 21:19

Widzę u Ciebie Jerzu pełną mobilizację :D Nie dość, że opowiadanie dokończyłeś to jeszcze mi filmik obiecywany podesłałeś. Co do opowiadania to zazdroszcze przygody (będziesz mieć co wnukom opowiadać). Oczywiście fajnie, że wszystko dobrze się skończyło. Pozdrawiam.

Awatar użytkownika
jerzu
Pilot - Gawędziarz
Posty: 120
Rejestracja: 14 sty 2011, 18:19
Glajt: GIN Boomerang X
Uprząż: Advance Impress 2
Team: UFO Team
Lokalizacja: Niepołomice

Re: Wessanie w chmurę w Beskidzie Wyspowym - opowiadanie

Post autor: jerzu » 03 gru 2012, 10:14

brachup pisze:Widzę u Ciebie Jerzu pełną mobilizację :D Nie dość, że opowiadanie dokończyłeś to jeszcze mi filmik obiecywany podesłałeś. Co do opowiadania to zazdroszcze przygody (będziesz mieć co wnukom opowiadać). Oczywiście fajnie, że wszystko dobrze się skończyło. Pozdrawiam.


Jeszcze tylko zmontuję film z tandemowania na Skrzętli i będę odrobiony. ;)

pozdro
jerzu

ODPOWIEDZ